Monday, March 29, 2010

Stan hibernacji

Informujemy, że blog poświęcony RPO zostanie wskrzeszony, gdy znana będzie data premiery. Nie chcemy rozpalać nadziei i wyobraźni fanów na daremno, tak, jak zrobiliśmy to za pierwszym razem. Póki co zapraszamy na stronę http://wydawnictwoportal.pl, gdzie pojawiać się będą przecieki z postępu prac.

Friday, January 25, 2008

O nakręcaniu


Dobrze wiedzieć, że blogowa pisanina nie idzie na marne. Że notki nie tylko ktoś czyta, ale że są też inspiracją do zrobienia czegoś fajnego.

Było parę tygodni temu opowiadanko Korzenia - wielkie, pozytywne zaskoczenie. Człowiek wziął, napisał i przysłał - bez pytania, bez obiecanek. Szok!

Dziś o innej tego typu akcji. Jakiś czas temu uderzył do nas Zielu z propozycją nie do odrzucenia: robimy komiks o RPO - dawajcie scenariusz! Postawił jeden warunek - akcja toczyć ma się we Wrocławiu. Wrocław w Odrodzonej to jedno z moich ulubionych miast, a pomysły na kilka plansz w zasadzie były gotowe - w notatkach. Wzięliśmy się z Zielem do roboty.

Tak po prawdzie to Zielu wysunął na wstępie jeszcze jedną propozycję. Chciał, żeby w komiksie były wybuchające głowy. Cóż, każdy ma swoje słabości. Zielu dostał scenariusz z głowami w stanie eksplozji.

W pierwszym odcinku wprowadzimy was w realia cyberokupacji. Będzie krwawo, mrocznie i strasznie - jak to w erpeowym Wrocku. Grafika powyżej to jeden z powstałych już kadrów - póki co nieobrobiony, prosto ze skanu. Zielu ma ich na papierze więcej, a resztę obiecał dokończyć po sesji. Nie dam mu o tym zapomnieć!

Notka taka jak ta nie może zakończyć się inaczej, niż tak: Jeśli podczas kontaktu z RPO zaiskrzyło u Was, a owocem tego związku jest coś fajnego: tekst, grafika czy cokolwiek innego (film? ;) ), ślijcie! Trzeba się nawzajem nakręcać...

...ku chwale Odrodzonej!

Sunday, January 13, 2008

Było ich pięciu, potem dwunastu...*

Świat RPO daje się streścić do jednego słowa – wojna. Bohaterowie graczy to ludzie, których życie kręci się wokół niej, przez nią zostało ukształtowane i to ona jest głównym motorem tego wszystkiego, co im się przydarza. Dlaczego nie powiem po prostu – bohaterowie są żołnierzami? Bo oczywiście nie tylko żołnierzami grać w RPO można. Bezpośrednio odzwierciedlone zostało to na etapie tworzenia postaci. Wówczas to wybieramy profesje z jednej z dwóch grup – żołnierzy lub cywili. Każda z nich zawiera** po kilkanaście profesji ze swoimi unikalnymi cechami. I o ile profesje żołnierskie to głównie standardowe pozycje obowiązkowe wszelkich gier wojennych (a więc zwiadowca, snajper, gość od ciężkiego wsparcia, itp.), o tyle te cywilne umożliwiają stworzenie dowolnego bohatera żyjącego na co dzień raczej poza linią frontu. A przynajmniej nie objętego zwierzchnictwem MONu.

Jednocześnie w RPO nacisk położony jest na granie drużynowe (w sensie - „oddziałowe”). Dość naturalnie wynika to z strukturalizowania armii – to jedna z odpowiedzi, która sama wyskoczyła, gdy zadaliśmy sobie pytanie „Co składa się na system militarny?”. Od strony mechanicznej wygląda to tak, że jeśli tylko gracze dogadają się, by stworzyć oddział, dostają pewne bonusy, które to nagradzają. Z kolei od strony świata gry wiadomo, jakie jest miejsce drużyny w świecie, jej pozycja, cele, itp. A mistrz gry wie po prostu, w co gracze chcą się bawić. Plusów oddziałowego grania jest więcej – po prawdzie całe mnóstwo: napędza ono kampanie, ułatwia mistrzowi gry prowadzenie a graczom odgrywanie, umożliwia wprowadzenia w sesję szeregu trików, ustanawia ogólne reguły i granice rozgrywki – jednym słowem sprawia, że wszystko się kręci sprawnie i... z klimatem, takim, jaki chcemy osiągnąć. Podsumowując: w RPO gra się drużynowo.

Choć rzecz wynika z wojennego charakteru gry i zdaje się dotyczyć przede wszystkim bohaterów-żołnierzy, nie traci aktualności w przypadku drugiej wielkiej grupy bohaterów graczy - postaci cywilnych. System w dalszym ciągu sugeruje, żeby bohaterowie-cywile także zbierali się w kupy. Może to być szajka przemytników regularnie szmuglująca co popadnie. Może gang albo komórka mafii. Może zwykła banda w obozie dla uchodźców albo grupa agentów korporacji od zadań specjalnych. Może cokolwiek innego. Ważne, że jest coś, co organizuje drużynę, nawet jeśli złożona jest z przedstawicieli różnych profesji.

RPO nie przepada za aspołecznymi indywidualistami, za mrocznymi, ciemnoelfowymi odludkami snującymi się z niewiadomych powodów za drużyną. Za luźnymi, kompletnie niedopasowanymi przybłędami z czterech stron świata. RPO jest obojętna wobec bohaterów, którzy wrzuceni zostali do jednego kotła, fabularnie sponiewierani i – po tym wszystkim – rozeszli się bez „cześć” czy choćby „sp’dalaj”. W RPO chodzi o to, żeby ci indywidualiści, odludki, samoluby i inne jednostki chronicznie aspołeczne jednak spiknęli się w drużynę z prawdziwego zdarzenia. Nie chodzi o uniformizację i wypranie z indywidualnego koloru. Chodzi o drużynowe granie.

Oczywiście nikt nie zabroni rozgrywania po prostu ciekawych przygód zwykłych (albo niezwykłych) ludzi, bez jakiegoś szczególnego zorganizowania. Każdy gra, jak mu się żywnie podoba. Jest niewątpliwą przyjemnością odsunąć czasem na bok elementy charakterystyczne dla danej gry. Pobawić się na przykład w Warhammerze w zwyczajne, niby-średniowieczne życie bez wielkiego udziału kultystów, Chaosu i wszechobecnych szczuroludzi. Albo w Zewie Cthulhu przez całe kampanie nie zobaczyć nawet cienia macki. I w RPO nie ma żadnych przeciwwskazań, by rozgrywać trudy i przeciwności życia na tyłach, z dala od bomb, szturmów i krwi. By rozegrać zwyczajną przygodę-kryminał czy pobawić się w erpegowe Simsy. I – wracając do kwestii drużyny – by bohaterowie trzymali się razem nie z jakiegoś konkretnego powodu, ale – jak to nieraz bywa – wskutek dość przypadkowego połączenia machinacji mistrza gry, ogólnej chęci zabawy i skutkiem dogadania się postaci podczas pierwszego ich spotkania.

Ku chwale Odrodzonej!

_____________

* „...więc założyli klub pederastów” – tak to było?

** Ok., słuszniej byłoby napisać „zawierać będzie”, a i to raczej „prawdopodobnie” i „z tego, co wiem” – ostateczna lista profesji nie jest jeszcze i pewnie do samego końca nie będzie zamknięta.

Tuesday, December 25, 2007

Rewolucja to transformacja ludności i militaryzacja kraju

Rok 2017. Eksplozje w szeregu elektrowni atomowych w europejskiej części Rosji oraz awarie i pożary w największych zakładach zmieniają bezpowrotnie to, co zwykliśmy nazywać Rosją. Wicher rozsiewa skażenie, którego rozprzestrzenianie się śledzi cały świat. Kilka tygodni później w Moskwie i innych miastach odkryte zostają pierwsze ogniska tzw. zarazy jekaterynburskiej. Tysiące, a później setki tysięcy Rosjan deformuje, często konając w męczarniach. Lekarze są bezsilni. Państwo rosyjskie pogrąża się w chaosie.

Wreszcie pojawia się ktoś, kto zdaje się panować nad tym wszystkim. Rosyjski generał, sam dotknięty zarazą – jego potwornie przerośnięte ciało nie pozostawia co do tego wątpliwości – lecz głoszący z podniesionym czołem: To nie choroba, to nowa jakość. Człowiek mający za sobą zastęp naukowców i armię.

Rosja zyskuje nowego przywódcę – prezydenta-imperatora* – i rozpoczyna walkę o to, by na powrót stać się mocarstwem. Na progu globalnego konfliktu prezydent-imperator obwieszcza rosyjskiej Dumie i całemu światu:


„Wizja transformacji krąży po świecie – transformacji człowieka starego, poddanego chorobom i słabościom toczącym go od zarania dziejów, w nowego, wolnego od nich, silnego i doskonałego. Wszystkie potęgi starego ładu połączyły się w świętej wojnie przeciwko tej wizji. Gdzie jest jednak taki naukowy autorytet, który zaprzeczyłby doskonałości nowych ludzi, który podważyłby osiągnięcia ostatnich lat?
Dwojaki wniosek wynika z tego faktu.
Transformacja została już przez wszystkie potęgi świata uznana za drogę rozwoju naszego gatunku.
Imperium zaś, nasza Rosja, obarczona została misją niesienia na swych sztandarach rewolucji transformacyjnej wszędzie tam, gdzie panuje stary porządek.”


***


Rewolucyjna Rosja to połączenie carskiego imperium z potęgą ZSRR. Jest w niej rewolucyjny zapał i polityka mocarstwowa, jest wojna domowa, stawiająca w płomieniach cały kraj, jest ekspansja, która pochłonęła oddzielone w latach ’90 republiki i która zatrzymała się na Rzplitej. Jest i prezydent-imperator, przywódca na miarę Piotra Wielkiego i Józefa Stalina. Ale jest też powszechne zamiłowanie do trunków (a zmutowane wątroby są wstanie pochłonąć jeszcze większe ich dawki), jest wszechobecna korupcja, jest dzika, sołdacka fantazja.


Lecz Rosja to przede wszystkim kraj transformacji, zdominowany przez mutantów i ich politykę. To gigantyczne reproduktornie, macice zwane pieszczotliwie matuszkami, produkujące bez ustanku Rosjan nowej generacji. Tu obywatele poddają się regularnym zabiegom, dzięki którym przemiany, które wiodłyby do ich śmierci, okazują się tworzyć nową ludzkość. Tu o zwyczajnym człowieku rzec można po prostu „zdeformowany”, lecz jest i nowe pokolenie, wyhodowane pod ścisłym nadzorem, które przeznaczone jest do specjalnych zadań i o którym nie sposób powiedzieć inaczej niż „nadczłowiek”. Albo „monstrum”.


Dzięki Rosji mamy białoruskich i ukraińskich watażków na granicach, stojących raz po naszej, raz po czerwonej, a najczęściej po swojej własnej stronie. Jej „zawdzięczamy” to, że Bałtyk przemienił się w „prazupę”, w której żyją stworzenia jak z najgorszych koszmarów. Że odżyło korsarstwo i szmuglerka. I to właśnie ona na powrót otwarła dla nas swe bezmierne przestrzenie, oferując – jak niemal od zawsze – kwatery w łagrach, gdzie nie wiadomo, czy śmierć dosięgnie więźnia z ręki strażnika, przez katorżniczą pracę, z głodu czy też z zimna.


Rosja rodem z RPO ma nam do zaoferowania to wszystko, co serwowała w całej swojej historii swoim obywatelom i wszystkim, do których zawędrowała z mniej lub bardziej bratnią pomocą. A do tego mutacje w najróżniejszych odmianach. Zapewniam Was – jest z kim się bić!


____________________
* No cóż... jest pewien problem. Otóż pliki z rozdziałami o Rosji są w redakcji, a mnie tam nie ma. I... nie jestem w stanie podać nazwiska prezydenta-imperatora, bo go zwyczajnie nie pamiętam. Sorry!


Ku chwale Odrodzonej!

Thursday, December 13, 2007

O czym śpiewa cyborg?

Pierwszą myślą, jaka pojawiła się, gdy wyobraziłem sobie żołnierzy Techrzeszy, było: potężne, humanoidalne maszyny, przerażające roboty z wronami na hełmach, nieludzkie, stechnicyzowane konstrukty robiące miazgę z przeciwników. Taki Moloch w ciuszkach Wehrmachtu czy innej Bundeswehry.

Ale wkrótce okazało się, że proste skopiowanie neuroshimowego Molocha nie tylko nie jest takie fajne, ale wręcz obcina całą masę świetnych, erpeowych patentów (i to nie tylko dlatego, że coś, co już było, nigdy nie jest takie fajne jak rzecz nowa). Już piszę, dlaczego:

- robot nie spanikuje, robota nie przestraszysz, robot nie ma morale; a gdy gramy w wojnę, chcemy widzieć wroga uciekającego, chcemy czuć tryumf i widzieć go skulonego, na kolanach… choćby tylko na chwilę, po jednym ataku.

- robot nie krwawi, nie błaga o to, by go dobić, nie przekazuje listów do mamy; a to wszystko chciałbym zobaczyć swoim bohaterem gry wojennej

- robot ma program i zawsze jest wrogiem; wojna tymczasem ma takie momenty, kiedy wrogi żołnierz przestaje być przeciwnikiem, kiedy na powrót widać w nim takiego samego człowieka, jak w sojuszniku. Kiedy okoliczności usuwają to, co dzieli. Kiedy trzeba stanąć ramię w ramię, albo zwyczajnie się dogadać.

- z robotami nie da się dogadać, przekupić, przechytrzyć; a wojna to szmuglerka, to wykorzystywanie słabości, albo przeciwnie – dobroci . To – prócz krwi i nienawiści – także litość i zwykła przyzwoitość. Z robotem nie przehandlujemy galonu wódki w zamian za benzynę, robota nie przekupimy ani nie uwiedziemy. A co to za wojna, w której nie da się owinąć wokół palca wrogiej pani oficer albo poflirtować ze szpiegiem-femme fatale?

Jeśli RPO ma być fajną grą militarną, przeciwnik nie może być monolitem, siłą zupełnie obcą. Musi być możliwość nawiązania z nim kontaktu, interakcji. Wreszcie – już od strony samej gry – musi mieć możliwość wprowadzenia wątków z filmów wojennych, na których – najkrócej mówiąc - do wroga nie zawsze się strzela.

Dlatego też żołnierz Techrzeszy, taki standardowy piechur, powiedzmy grenadier, to owszem, cyborg. Ale zazwyczaj oznacza to, że jego ciało jest wspomagane wszczepami, lecz umysł ludzki; choć uczestniczy w wirtualnym świecie „nur für Deutche”, pozostaje jednak autonomiczną jednostką ludzką ze swoim bagażem emocji, myśli i doświadczeń.

Jedynie czasem natrafić można na tych, którzy całkowicie podporządkowali swoje umysły Kaiserowi, którzy stali się jego częścią. Na jednostki specjalne, złożone wyłącznie z maszyn. To jednak elita, ciężka kawaleria, bicz boży…

Dlatego też niemieckie cyborgi organizują spotkanie wigilijne, chodzą na dziewczynki i żłopią piwo. No i oczywiście śpiewają podczas przemarszów. A co?

Jeśli są z jednostki pancernej, to na przykład to ;) :

Ob's stürmt oder schneit,
Ob die Sonne uns lacht,
Der Tag glühend heiß
Oder eiskalt die Nacht.
Bestaubt sind die Gesichter,
Doch froh ist unser Sinn,
Ist unser Sinn;
Es braust unser Panzer
Im Sturmwind dahin.


Moje bardzo luźne tłumaczenie:

Czy burza, czy śnieg,

Czy słońce śmieje się,

Upalny dzień

Albo lodowata noc

Kurz mamy na twarzach

Lecz radość w sercach jest

Bo pędzi nasz czołg

Wichurze wbrew!



Ku chwale Odrodzonej!

Wednesday, December 5, 2007

Starcie tytanów - opowiadanie

Zapraszam do lektury opowiadanka Marcina Korzenieckiego opisującego niecodzienne wydarzenie na wschodzie...

STARCIE TYTANÓW



Janek, klucząc między drzewami, dotarł wreszcie do podnóża góry. Miał tu swoją kryjówkę na trudno dostępnej półce skalnej. Góra Zborów nieraz udzielała schronienia polskim partyzantom. Chłopak musiał uciekać z pobliskich Kostkowic, jak tylko dowiedział się o nadchodzących Rosjanach. Ledwie zdążył. Żołnierze imperium przetrząsali każdy dom we wsi. Dobrze, że chłopak cały rynsztunek trzymał w lesie.

Wdrapał się po skałach do niszy ukrytej wysoko za załomem skalnym. Jeśli nie będzie palił ognia, nikt go tu nie znajdzie, za to on ma dobry widok na okolicę. Z niepokojem spojrzał na północny zachód. Szosą od Żarek jechała kolumna samochodów pancernych. Chłopak znał pomruk tych silników. Co robiła Rzesza w tej okolicy?!

Prędzej czy później natkną się na Rosjan i wybuchnie regularna bitwa. Janek sięgnął po nadajnik satelitarny, ale zaraz się powstrzymał. Nie miał żadnych urządzeń do szyfrowania, a słyszał, że niemieccy zwiadowcy zostali wyposażeni we wszczepy przechwytujące i zakłócające sygnały.

Nie warto ryzykować.

Nagle od strony Kostkowic dał się słyszeć krzyk i szum. Rosjanie podpalili kilka domów, a potem bezwładną kupą ruszyli w las. Jasne punkty pochodni wyraźnie zbliżały się w stronę góry. Tymczasem na szosie, w okolicach Podlesic, zatrzymały się samochody i zaczęły z nich wyskakiwać cienie również zagłębiające się między drzewa. Janek przestraszył się nie na żarty. Najwyraźniej do bitwy dojdzie właśnie na górze Zborów. Siedział zdenerwowany, zastanawiając się, co robić. Jedynym rozsądnym wyjściem jakie mu zostało, to dobrze się ukryć.

Do niecki pod kryjówką chłopaka wkroczyli pierwsi żołnierze mateczki Rosji. Przygarbieni, pomagający sobie w chodzeniu rękami, bardziej przypominali szympansy niż ludzi. Rozproszyli się po okolicy, zaglądając każdy kąt. Na szczęście nie wspinali się na wyższe partie skał. Janek słyszał, że w laboratoriach czerwonej gwiazdy tworzono hybrydy, mieszając geny ludzkie ze zwierzęcymi. Zaczynał wierzyć opowieściom.

Za zwiadem wkroczył oddział przerośniętych ochroniarzy. Każdy wyglądał jak góra mięśni i futra. Wnieśli w lektyce grubego Rosjanina. Wódz leniwie pociągał z butelki, od czasu do czasu zaciągając się cygarem. W lesie wyraźnie było słychać pozostałe jednostki zabezpieczające teren.

Z drugiej strony na polanę wkroczył oddział Niemców, błyskawicznie zajmując najlepiej osłonięte pozycje. Żołnierze zwiadu, zmieniając i skalując soczewki, przeczesywali teren. Po chwili do niecki wbiegł kolejny oddział cyborgów. Ustawili się w szpaler, mierząc dookoła z tytanowych Mauserów. Środkiem przeszedł wysoki blondyn. Władczym wzrokiem omiótł okolicę, zatrzymał wzrok na wodzu mutantów. Niemiec lekko skinął głową.

-Sasza.

-Jurgen – odpowiedział Rosjanin, podnosząc butelkę.

Stała się rzecz dziwna: przedstawiciele największych mocarstw, zamiast rozpocząć walkę, rozproszyli się po terenie, zostawiając pusty plac na środku. Żołnierze obcych armii wymieszali się i rozsiedli pod skałami. Mutanci dzielili się wódką z cyborgami.

Janek żałował, że nie może tego rejestrować. Od strony lasu rozległ się ryk, spomiędzy drzew wybiegł ciemny kształt. Cztery łapy zakończone szponami, zmierzwione futro, wydłużony pysk i kły zdolne kruszyć kości. Pół człowiek, pół niedźwiedź stanął na tylnych łapach i zaryczał.

W odpowiedzi zadrżała ziemia. Z przeciwnej strony na plac wkroczył potężny cyborg. Jego nogi miały przestawne stawy, siłowniki hydrauliczne pracowały niemal bezgłośnie, gdy maszyna się poruszała. Ramiona zakończone chwytnymi kleszczami cięły powietrze. Na szczycie opancerzonego korpusu tkwiła ludzka głowa. Prawie ludzka, bo zniekształcona plątaniną wystających przewodów i wszczepów.

Dwie istoty stanęły naprzeciwko siebie. Pół ludzka i pół mechaniczna. Jedna z wypaloną w futrze gwiazdą, druga z cybernetycznym jastrzębiem na pancerzu. Powietrze zgęstniało, kiedy runęli na siebie.

Przez następną godzinę Janek oglądał najbardziej krwawy spektakl w życiu. Cyborg z mechaniczną precyzją wymierzał ciosy we wrażliwe punkty przeciwnika. Mutant działał instynktownie, koncentrował się na ataku, przyjmując z podziwu godną wytrwałością ciosy przeciwnika. Publiczność reagowała żywo. Rosjanie krzyczeli, wyli, skowyczeli. Niemcy co chwila zrywali się, by oddać salut, lub strzelali krótkimi seriami w niebo. Po godzinie emocje wyraźnie opadły. Pół niedźwiedź miał mocno skrwawione futro i powłóczył paskudnie wykręconą łapą. Cyborgowi brakowało koordynacji w ruchach. Oderwany pancerz leżał w pyle, pozrywane przewody razem z wnętrznościami wylewały się z jamy brzusznej. Oba monstra zwarły się w ostatnim uścisku i poległy.

Hałasy ucichły, wrogie oddziały zabrały swych gladiatorów i na powrót stanęły po obu stronach placu.

Zniknął entuzjazm, wróciła czujność.

-Do zobaczenia, Sasza – blondyn uniósł dłoń.

-Za miesiąc – skinął Rosjanin.

Godzinę później nie było śladu ani po czerwonych, ani po czarnych. Janek wczołgał się głębiej do kryjówki i legł na prowizorycznym posłaniu. Odczeka kilka dni i ruszy lasami do Zawiercia. Założył ręce za głowę i zaczął się zastanawiać, jak wykorzystać to, co zobaczył, dla dobra Rzeczypospolitej.

A był pewien, że nabytą wiedzę da się wykorzystać.



Marcin Korzeniecki

Thursday, November 8, 2007

TV Front – Twoja wojna, twoja telewizja

TV Front – twoja wojna, twoja telewizja

Zanim jeszcze siedliśmy do spisywania Rzeczypospolitej Odrodzonej na poważnie, każdy z nas miał całą tonę notatek. W wordowych plikach mnożyły się pomysły i powstawały główne koncepcje gry. Gdy wymienialiśmy się tymi plikami, wszędzie widniał jeden postulat: RPO to gra całkowicie różna od Neuroshimy. Pojawiał się on na marginesach, między zdaniami; trzeba było mieć go na uwadze.

RPO zaczęliśmy pisać w cieniu Neuroshimy – liczącego 6 milionów znaków Molocha, którego wydaliśmy 2 edycje, do którego wyszło 14 dodatków. Pisanego specyficznym stylem, z zupełnie innym światem. Wypaliliśmy prawie do zera naszą rzeczywistość i na jej zgliszczach zbudowaliśmy świat NS.

Jak tylko powstał pomysł napisania RPO, już podczas pierwszych designerskich spotkań, wszyscy doszliśmy do jednego wniosku – świat Rzeczypospolitej Odrodzonej, Polska podczas III wojny światowej, musi żyć. Nie można go skazać na zagładę, nie można w niego przywalić bombami atomowymi, nie można zatruć jego mieszkańców i przemienić ich w mutantów.

W swoich notatkach, na początku każdego pliku, zaraz pod datą pisałem wielkimi literami „Nie można rozdupczyć tego świata! To nie jest Neuroshima!”.

Dla nas jednym z wyznaczników tej wojennej, różnorodnej i żyjącej rzeczywistości, z którą mamy do czynienia w RPO, były media: radio, prasa, telewizja. MOracz zafascynował się gazetami wydawanymi podczas wojny i propagandowymi plakatami, od razu chciał przenieść je na karty podręcznika; ja starałem się wyobrazić sobie przygody z wykorzystaniem jednego z tych elementów i przełożenie ich na klimatyczne elementy świata. Rafał wymyślił profesję reportera i opracował w jaki sposób taki korespondent może działać podczas wojny. Zaczął nawet pisać fragmenty podręcznika w stylu dziennikarskich relacji. Media, a szczególnie telewizja, dały nam wiele do myślenia. Analizując ich rolę w poszczególnych wojnach doszliśmy do wniosku, że zawsze, niezależnie od skali konfliktu, media nadawały całej wojnie odpowiedni ton, kierowały wydarzeniami, funkcjonowały nieustannie, jakby wojna w ogóle ich nie dotyczyła.

Jak więc wygląda telewizja w Polsce w 2025 roku?

Od lat spece obserwowali wzrastającą popularność wojennych relacji. Wcześniej nie udało się w wypadku Wietnamu, wojny w Zatoce, Irak ograniczono tylko do krótkich informacji o liczbach ofiar. Ale wojna światowa pomiędzy kilkoma wielkimi mocarstwami dała mediom pożywkę, na którą te czekały od lat.

Telewizją zainteresowało się również wojsko. Dawała ona możliwość przekazywania informacji, podnoszenia morale, manipulacji, które mogły być wykorzystane w walce o władzę, wytykających cudze błędy i bagatelizujące własne porażki. Niestety generalicja trafiła na opór ze strony wolnych i konkurencyjnych mediów, które unikały politycznego szufladkowania. Protesty, skargi, marsze dziennikarzy i zwolenników wolnych mediów protestujące przeciwko próbom oszukiwania społeczeństwa w kwestii liczby poległych na zagranicznych misjach w upolitycznionej telewizji nie sprzyjały generałom. Władze wojskowe chciały, aby TV wzmacniała ducha narodu w obliczu narastającego światowego konfliktu.

Mówi się, że wojna zaczęła się od telewizji. 5 września 2026 roku agenci Rzeszy przejęli polski nadajnik w Poznaniu i wyemitowali w Wielkopolsce telewizyjny spot, który zmienił bieg wojny. W orędziu Prezydenta RP zakodowano przekaz, który sprawił, że ludzie wylegli na ulice, protestując przeciwko władzy. Rozwinięta technologicznie Rzesza zakodowała w przeciągu paru minut w umysłach kilkuset tysięcy Polaków niechęć do władzy, nienawiść do bliźnich i chęć buntu. Zakodowała informację, że Rzesza pomaga, wprowadza na polskich ziemiach rozwój, ład i porządek. Kilkuminutowe przemówienie sprawiło, że ludzie we Wrocławiu i Poznaniu wylegli na ulice i zaatakowali budynki rady miasta, posterunki policji, sądy. Zanim odzyskali zmysły, zanim policja i wojsko krwawo stłumiły zamieszki, połowę Wielkopolski ogarnął chaos.

Wojskowi uświadomili sobie dlaczego w pierwszych chwilach wojny bomby Rzeszy nie zniszczyły telewizyjnych nadajników. Zareagowano szybko, oddziały komandosów wkroczyły do budynku TV Poznań i zablokowały sygnał. W przeciągu kilku godzin, dzięki dekretom Prezydenta, duże polskie stacje zostały przejęte przez państwo i poddane wojskowej cenzurze. Do kilku budynków zagranicznych agencji i polskich telewizji wkroczyło wojsko. Wszystkie protesty dziennikarzy brutalnie stłumiono. Trzeba było działać szybko. A to był dopiero początek, pierwsze godziny wojny.

Tzw. „wojny antenowe” wykorzystały zagraniczne korporacje medialne i rozrywkowe. Lobbując na rzecz swoich stacji, potentaci przekonali Ministerstwo Obrony, że stworzą ramówkę odpowiadającą warunkom wojennym. Zapłaciły grube miliony, żeby przejąć kilkadziesiąt nadajników, które wojsko od dawna chciało mieć pod swoje dyktando. W tym właśnie okresie powstały wojenne stacje, nadające na żywo relacje w pól bitew, powstała podlegająca rządowi telewizja WAR24, czy TVFront, która relacjonowała „ku pokrzepieniu serc” wspaniałe zwycięstwa polskiej armii. W relacjach z pól bitew miały też interes wielkie kompanie najemnicze, którym zależało na ukazaniu „żołnierzy” ich firmy w jak najlepszym świetle. To zwiększał szanse na kolejne kontrakty i subwencje od Ministerstwa Obrony. Korporacje i wojsko stworzyły samowystarczalną machinę do zarabiania pieniędzy.

Z zagranicznych nadajników strzeżonych jak fortece nadawano programy takie jak „Najlepszy Polski żołnierz”, czy „Bitwa24”, w których transmitowano zarówno za granicę jak i do kraju relacje z bitew, wywiady z generałami, programy prowadzące rankingi najskuteczniejszych oddziałów. Jednym spotem telewizja potrafiła wynieść jakiegoś dowódcę do rangi bohatera narodowego, jedną fałszywą informacją czy kontrolowanym przez wywiad przeciekiem niszczyła karierę i pozbawiała czci kolejnego.

Bardzo ważna rolę w tej całej medialnej zawierusze odegrali korespondencji wojenni. Wyszkoleni jak żołnierze, z kamerą przypominającą wyrzutnię rakiet przewieszoną przez ramię dzielnie podróżowali z oddziałami, relacjonując na żywo bitwy z Cyberszkopami, przesyłając na holoekrany w Tarnobrzegu czy na telebimy w Rzymie relacje z sukcesów i porażek Polaków. Pojęcie korespondenta wojennego relacjonującego wojnę z prawdziwego zdarzenia, pokazującego ludziom jej prawdziwe oblicze, straciło na znaczeniu. Korespondent stał się najemnikiem, psem wojny, jak większość polskich żołnierzy. Wojenny dziennikarz stał się zawodem ryzykownym i diablo dochodowym. Często dla większego efektu korespondenci namawiali oddziały do brawurowych akcji, bez zgody dowództwa, które kończyły się klęską, porażką, czy nawet śmiercią żołnierzy. Te akcje przykuwały do odbiorników więcej ludzi. Nic dziwnego, że dziennikarze w niektórych wojskowych kręgach traktowani są z pogardą.

Pozostała, niekontrolowana przez wojsko telewizja, to media niezależne. Nadające z ukrytych głęboko pod ziemią stacji pokazują prawdziwe oblicze wojny. Namawiają Polaków do walki, podają dane o siłach i liczebności wroga, grupach uchodźców i bezpiecznych rejonach. Część polskiego dowództwa, mniej zainteresowana czerpaniem profitów i zbieraniem laurów, patrzy na nie przychylnym okiem i nie cenzuruje wszystkich ich wiadomości. Są jednak ludzie, dla których reputacji owe stacje stanowią duże zagrożenie.

Pozostałe media (prasa, radio) w mniejszym stopniu odczuły naciski ze strony Ministerstwa Obrony. Na terytorium ogarniętej wojną Polski działa kilka gazet, które co kilka dni relacjonują jej przebieg zarówno w kraju, jak i w pozostałej części Europy. Mieszkańcy Lublina czy Rzeszowa mogą przeczytać informacje o obozach dla uchodźców, o klęskach i zwycięstwach na wschodniej granicy, o punktach pomocy zorganizowanych przez ONZ w większych miastach. Wszędzie roi się od plakatów i ulotek zachęcających do obrony Ojczyzny, telebimy w Katowicach, wielkie ekrany na sterowcach nad Krakowem namawiają każdego do wojny z najeźdźcą, pokazują polskiego żołnierza jako człowieka dumnego i walecznego. Radio jak szalone nadaje komunikaty z reszty europejskich krajów ogarniętych wojną. Mimo, że sygnał często się urywa, mimo, że obraz często jest ziarnisty, mimo, że holoekran stał się rarytasem, cała Polska wyczekuje informacji o końcu wojny, informacji o zwycięstwie.

Ku chwale Odrodzonej!