Friday, April 13, 2007

Odcinek II: Gatunek wojenny

Rzeczpospolita Odrodzona miała być nieoficjalnym dodatkiem do Neuroshimy. Jeżdżąc na konwenty z szelmowskim uśmiechem tłumaczyłem fanom, iż będzie to pierwszy przypadek w historii RPG na świecie kiedy dodatek do systemu napisany przez jednego z autorów tegoż systemu jest zarazem przez niego samego nieautoryzowany i uznany za nieoficjalny. Totalny kosmos, tłumaczyłem ludziom i bezradnie wzruszałem ramionami uśmiechając się od ucha do ucha.

Idea była prosta – napisać wariację na temat NS i pokazać fanom gry jak wygląda Polska w obliczu ataku Molocha, lecz – w przeciwieństwie do oficjalnej linii NS – potraktować to z jajem, na wesoło. Zrobić sobie zgrywę z NS i pograć w coś, co plus minus będzie przypominało realia wyśmienitej Noteki 2015 Konrada Lewandowskiego.

Mijały miesiące, pomysł ewoluował, gryzł się i dojrzewał. W końcu, po wielu tygodniach od powstania tych pierwszych dwóch stron tekstu, okazało się, że Odrodzoną z Neuroshimą łączy tylko Moloch. Cała reszta to już zupełnie inny świat i klimat. Powstała autonomiczna, zupełnie nowa gra RPG.

RPO to gra, w której Polska walczy z najeźdźcami z zachodu i wschodu, toczy wojnę na dwa fronty i – co jest zarazem najważniejszą ideą tej gry – tej wojny nie przegrywa. Radzi sobie. Kopie dupsko i Ruskim i Szkopom. W Notece 2015 Polacy pokonali USA, w Burzy Parowskiego pokonaliśmy Niemców, tu, w RPO robimy prawdziwą rzeź wszystkim naszym sąsiadom. To gra patriotyczna. To gra ku pokrzepieniu serc. To gra, w której Polacy wreszcie są górą. Naród Małyszów i Smolarków.

Akcja Odrodzonej ma miejsce w roku 2025, pięć lat po powstaniu Molocha i wybuchu wojny. Na zachodzie, w Niemczech powstała TechRzesza, odhumanizowane państwo sterowane przez cybernetycznego przywódcę, który dąży do podbicia całej Europy. O ile z podbijaniem Francji TechRzesza nie miała większych problemów, o tyle tu, w kraju nad Wisłą napotkała opór, którego nie potrafi przełamać. Zajęte jest Opole, okupowany jest Wrocław, lecz Poznań wciąż walczy, lecz w Warszawie wciąż działa rząd i kieruje Rzeczpospolitą, lecz ludzie nie poddają się i prowadzą wojnę partyzancką.

Ze wschodu kraj zalewają hordy MutoRusów. Im też stawiamy czoło.

Odrodzona to gra wojenna. Postapokaliptyczny klimat Neuroshimy zmieniamy na stan wojny. Działają radio i telewizja, jest rząd, armia, codziennie toczy się normalne – choć przecież wojenne – życie. Zupełnie inne przygody, zupełnie inny sposób gry. W Odrodzonej bawimy się w żołnierzy, walczymy w partyzanckich starciach, bierzemy udział w misjach dywersyjnych, wspomagamy oddziały walczące na froncie. Jest tu miejsce i na komandosów, i na szpiegów, na walki wywiadów, na wybuchy granatów i na jęk duszonego garotą strażnika. Są tu i przemytnicy handlujący czym się da, i dostawcy towaru, pracownicy Korporacji i wielu, wielu innych. Kłaniają się tytuły takie jak Commandos: Behind Enemy Lines, lektury takie jak Tylko dla orłów, filmy takie jak Stawka większa niż życie.

Gatunek wojenny. Wielki, potężny, ukochany gatunek wojenny, reprezentowany w kulturze przez setki książek, filmów i gier.

Zwykły żart pozwolił odkryć nam kopalnię pomysłów. Nigdy dotąd nie eksplorowane przez nas złoże, potencjał, który spokojnie czekał na odkrycie.

Jeśli kiedykolwiek – notując i wymyślając nowe patenty - wahałem się, czy Odrodzona będzie dobrą grą, jeśli wątpiłem w to, czy jest to materiał na pełną grę RPG, ostatecznie wyleczył mnie z tego Multidej. Kiedy dostałem do ręki pierwsze kilka stron materiału, który napisał, ostatecznie i nieodwołalnie zakochałem się w Odrodzonej. Dostrzegłem tam niezwykłą paletę barw i pomysłów, akapity pełne tematów, o których sam nie pomyślałem, a które krzyczą na całe gardło – weź mnie, wybierz mnie, opisz mnie, zrób ze mnie ważny element Odrodzonej!! Kiedy czytałem o Wiktorze Brockim, reporterze i największej gwieździe TV Front, facecie który wpieprza się w najgorętsze rejony walk i robi relacje na żywo, który jest zawsze tam, gdzie wybuchają bomby i giną ludzie, który zawsze ma materiał na pierwszą stronę, który jest kawałem skurwysyna zdolnym rozwalić tuzin szkopów spluwą, bagnetem, saperką, czymkolwiek, co ma pod ręką, a potem spokojnie dokończyć audycję, wiedziałem, że chcę grać takim gościem. Chcę być reporterem z pola walki. Chcę być twardzielem, nagrywać programy i jak ćma leźć w największe bagno.

Dajcie mi MG! Chcę grać w Odrodzoną. Czuję jej potencjał i całe pola, tematów których w NS nigdy nie odkrywaliśmy.

A potem zabrałem się za lekturę notatek Michała. Kosmos. Pokochacie Odrodzoną.

Thursday, April 5, 2007

Szalony początek

Było sobie kiedyś popołudnie. A może był to wieczór. Jeden z tych dni, kiedy człowiek siada do klawiatury i pisze, pisze bez planu, bez szczególnych zamierzeń, pisze bo mu z tym dobrze. Słowa same spływają na klawiaturę, historia rodzi się niemal sama, bez pomocy i ingerencji autora.

Tak powstały dwie strony tekstu, anegdotki, wariacji na temat tego, co dzieje się w Polsce, kiedy w USA uderza Moloch. Żart, nic więcej.

A potem przyszły konwenty i pomysł na prelekcję: "Gry, których nigdy nie wydamy". Wyśmienita okazja, by opowiedzieć ludziom o tym żarcie, poopowiadać z uśmiechem o dodatku do Neuroshimy, który nigdy się nie ukaże.

Oddźwięk był lepszy niż kiedykolwiek mogłem przypuszczać. Ludzie na prelekcjach nie tylko uśmiechali się, oni wyraźnie dawali do zrozumienia, że chcą w to grać, że ten szalony, odjechany pomysł ma potencjał. Wydaj to jako dodatek do NS, wydaj to jakkolwiek, ale wydaj. Spisz i daj nam w formie książki. Chcemy w to grać.

Pomysł leżał kilka lat, a ja jeździłem na konwenty i opowiadałem o żarcie. A ten zaczął żyć. Ludzie dopytywali kiedy wydajemy grę. Na forum padały pytania co z projektem. Żart przestawał być żartem. Powstało zapotrzebowanie, powstała grupa ludzi, która chciała grać w tym - wymyślonym dla żartu - uniwersum.

Cóż, dziś, jak już wiecie, pracujemy pełną parą nad Rzeczpospolitą Odrodzoną. Projekt dojrzał, stał się poważnym, komercyjnym produktem. Za kilka miesięcy trafi do sklepów. W najbliższych tygodniach zobaczycie jak prosty żart, zwykła zgrywa zamienił się w poważną, dużą grę RPG.

A póki co zobaczcie od czego się zaczęło. Oto legendarne dwie strony tekstu. Nie ja to pisałem. Napisało się samo, ja tylko notowałem słowa, które kryły się gdzieś wokół mnie, tamtego popołudnia, tamtego wieczoru, tuż przy moim biurku. Klup klup klup...


***
Kiedy uderzył Moloch i stało się jasne, że Europę i cały świat czeka największa wojna w historii, premierowi Jabłońskiemu wyrwało się proste i szczere: „Jesteśmy uratowani”.
Rzeczpospolita potrzebowała tej wojny jak nigdy wcześniej. Kraj od długich miesięcy był na krawędzi, a tego co dosięgło elit władzy nie można już było nawet nazwać impasem. To był dramat. Kraj potrzebował wstrząsu.

Wreszcie, po dwóch latach rządów Jabłońskiego wstrząs nastąpił. Może nieco zbyt duży. Nie
mniej wszyscy powitali go z nadzieją.

***

- Czy nasze lotnictwo jest w pełnej gotowości? - z pierwszego kryzysowego posiedzenia rządu zdołano nagrać tylko pierwsze zdanie. Chwilę potem komputery rządowe szlag trafił, wraz z nowym system informatycznym sprezentowanym nam przez Amerykanów dwa lata wcześniej. To był pierwszy z dowodów na prawdziwość słów premiera. Odcięcie amerykańskich pluskw na pewno nie mogło nam zaszkodzić.

Samolotów oczywiście nie było. To znaczy były, ale tylko na papierze. Amerykanie, którzy mieli dostarczyć kolejne partie F16, wyzłomowali je, umorzyli nam kolejną część długu i dogadali się z naszym premierem, że jeśli ktoś zaatakuje V RP to oni nam wtedy pomogą.
No więc zostaliśmy bez lotnictwa. Samoloty trzeba było załatwić.

***

- Był Cichoński, ale go zamknęli. – minister Grocki miał zawsze dobrą pamięć do ludzi. – On dowodził Gromem kilka lat temu.

- Zamknęli? – premier – Za co?

- Cichoński wysłał do Ministerstwa plan reformy armii i zmiany koncepcji obrony kraju w przypadku zagrożenia zewnętrznego. Ktoś to niestety, przeczytał. Ledwo udało mu się wywinąć od czubków. W sumie diabli wiedzą gdzie on teraz jest, rzucali nim po całym kraju.

- No dobrze, ale po co mi pan o tym mówi. Czytał pan te dokumenty?

- Czytałem. Cichoński postulował, żeby wyjść z NATO i związać się sojuszem z Iranem...

- Co? – premier nie był pewien czy się przesłyszał, czy faktycznie mówimy o jakimś czubku.

- W przypadku ataku z zewnątrz, postulował Cichoński, NATO zareaguje w ciągu dwóch, trzech tygodni. I będzie to tylko dyplomatyczne pieprzenie. Co prawda tak wtedy właziliśmy w dupę Amerykanom, że...

- Proszę się wyrażać!

- Przepraszam. Cichoński przedstawił symulację, dość wiarygodną, jeśli mam być szczery. NATO reaguje w ciągu 14 dni, ale na szczęście Ameryka pomaga nam już w ciągu 24 godzin.

- Zatem?

- Iran zdaniem Cichońskiego będzie potrzebował piętnastu do maksymalnie dwudziestu pięciu minut, by rozwiązać każdy problem i zniechęcić do wojny ze swoim sojusznikiem każdego. Zresztą – i tu zgadzam się z nim w pełni – nikt nie odważyłby się nas zaatakować, gdybyśmy ogłosili pakt z Iranem.

- No ale polityczne konsekwencje...!

- Tak, tak, polityczne konsekwencje. Dlatego Cichoński skończył na bruku – rządowi bardziej zależało i nadal zależy na wizerunku i polityce, a nie na pewnym i skutecznym zapewnieniu bezpieczeństwa kraju.

- Do rzeczy, panie Radku!

- Pośród tych wszystkich kontrowersyjnych planów, Cichoński miał pomysł jak obronić się przed atakiem z powietrza.

- Jak?

- Lepiej, żeby pan to od niego usłyszał. Moi ludzie już go szukają. Zaraz go ściągniemy.

***

- Wie pan po co tu pana ściągnęliśmy? – premierowi plan ściągania Cichońskiego nie podobał się nic a nic. Rzecz w tym, że innego planu nie było. Siedział więc i słuchał. W zasadzie nie siedział. Wstał i zaczął nerwowo wyglądać przez okno. – Panie Cichoński, sytuacja jest poważna...

- Panie premierze, ściągnęliście mnie tu, bo sytuacja jest przejebana. Jak mówią moi podwładni, mamy przepierdolone na całej linii, a nawet w poprzek.
Jakieś dwie godziny temu Jabłoński przestał już zwracać uwagę na język wojskowych. Kiwał tylko głową i czekał na cud.

- Samoloty weźmiemy od Słowaków, Duńczyków i Finów. Potrzebuję trzy oddziały wyszkolonych ludzi. W ciągu 24 godzin będziemy potęgą lotniczą Europy.
A więc jednak Cichoński był wariatem. Jakby powiedzieli o nim jego podwładni, był popierdolony na całej linii, a nawet i w poprzek.

- Słucham? Jakie trzy oddziały? O czym pan mówi? – premier odszedł od okna i podszedł do majora.

- No potrzebuję ludzi, by ruszyć do baz lotniczych i zapierdolić im samoloty. To chyba zrozumiałe, że sam tego nie zrobię.

- Jak to zapierdolić?

- No po prostu panie premierze, wziąć zapierdolić. – odparł ze spokojem Cichoński, gasząc papierosa w popielniczce.

- Nie wierzę – Jabłoński obrócił się do ministra Grockiego z bezradnością w oczach - Nie wierzę.

- Niech go pan wysłucha. To nasza jedyna nadzieja.

- Zajęcie bazy lotniczej to dla moich ludzi bułka z masłem. Po prostu wejdziemy tam i je zajmiemy. Panie premierze, ludzie Gromu przed laty zajmowali Hussainowi szyby naftowe, cholernie dobrze strzeżone szyby naftowe. Zajęcie bazy to pestka. Ile piloci potrzebują czasu? Maszyny trzeba zatankować, odpalić i spierdalamy do kraju. Utrzymanie bazy przez te dwie czy trzy godziny to jest najprostsze zadanie jakie moi ludzie kiedykolwiek wykonali. Nikt nie spodziewa się takiego ruchu.

Grocki krył cień uśmiechu, bo czego by nie mówić o Cichońskim, wszystkie jego plany miał sens i były tak elementarnie proste, że trudno było w to uwierzyć.