Tuesday, December 25, 2007

Rewolucja to transformacja ludności i militaryzacja kraju

Rok 2017. Eksplozje w szeregu elektrowni atomowych w europejskiej części Rosji oraz awarie i pożary w największych zakładach zmieniają bezpowrotnie to, co zwykliśmy nazywać Rosją. Wicher rozsiewa skażenie, którego rozprzestrzenianie się śledzi cały świat. Kilka tygodni później w Moskwie i innych miastach odkryte zostają pierwsze ogniska tzw. zarazy jekaterynburskiej. Tysiące, a później setki tysięcy Rosjan deformuje, często konając w męczarniach. Lekarze są bezsilni. Państwo rosyjskie pogrąża się w chaosie.

Wreszcie pojawia się ktoś, kto zdaje się panować nad tym wszystkim. Rosyjski generał, sam dotknięty zarazą – jego potwornie przerośnięte ciało nie pozostawia co do tego wątpliwości – lecz głoszący z podniesionym czołem: To nie choroba, to nowa jakość. Człowiek mający za sobą zastęp naukowców i armię.

Rosja zyskuje nowego przywódcę – prezydenta-imperatora* – i rozpoczyna walkę o to, by na powrót stać się mocarstwem. Na progu globalnego konfliktu prezydent-imperator obwieszcza rosyjskiej Dumie i całemu światu:


„Wizja transformacji krąży po świecie – transformacji człowieka starego, poddanego chorobom i słabościom toczącym go od zarania dziejów, w nowego, wolnego od nich, silnego i doskonałego. Wszystkie potęgi starego ładu połączyły się w świętej wojnie przeciwko tej wizji. Gdzie jest jednak taki naukowy autorytet, który zaprzeczyłby doskonałości nowych ludzi, który podważyłby osiągnięcia ostatnich lat?
Dwojaki wniosek wynika z tego faktu.
Transformacja została już przez wszystkie potęgi świata uznana za drogę rozwoju naszego gatunku.
Imperium zaś, nasza Rosja, obarczona została misją niesienia na swych sztandarach rewolucji transformacyjnej wszędzie tam, gdzie panuje stary porządek.”


***


Rewolucyjna Rosja to połączenie carskiego imperium z potęgą ZSRR. Jest w niej rewolucyjny zapał i polityka mocarstwowa, jest wojna domowa, stawiająca w płomieniach cały kraj, jest ekspansja, która pochłonęła oddzielone w latach ’90 republiki i która zatrzymała się na Rzplitej. Jest i prezydent-imperator, przywódca na miarę Piotra Wielkiego i Józefa Stalina. Ale jest też powszechne zamiłowanie do trunków (a zmutowane wątroby są wstanie pochłonąć jeszcze większe ich dawki), jest wszechobecna korupcja, jest dzika, sołdacka fantazja.


Lecz Rosja to przede wszystkim kraj transformacji, zdominowany przez mutantów i ich politykę. To gigantyczne reproduktornie, macice zwane pieszczotliwie matuszkami, produkujące bez ustanku Rosjan nowej generacji. Tu obywatele poddają się regularnym zabiegom, dzięki którym przemiany, które wiodłyby do ich śmierci, okazują się tworzyć nową ludzkość. Tu o zwyczajnym człowieku rzec można po prostu „zdeformowany”, lecz jest i nowe pokolenie, wyhodowane pod ścisłym nadzorem, które przeznaczone jest do specjalnych zadań i o którym nie sposób powiedzieć inaczej niż „nadczłowiek”. Albo „monstrum”.


Dzięki Rosji mamy białoruskich i ukraińskich watażków na granicach, stojących raz po naszej, raz po czerwonej, a najczęściej po swojej własnej stronie. Jej „zawdzięczamy” to, że Bałtyk przemienił się w „prazupę”, w której żyją stworzenia jak z najgorszych koszmarów. Że odżyło korsarstwo i szmuglerka. I to właśnie ona na powrót otwarła dla nas swe bezmierne przestrzenie, oferując – jak niemal od zawsze – kwatery w łagrach, gdzie nie wiadomo, czy śmierć dosięgnie więźnia z ręki strażnika, przez katorżniczą pracę, z głodu czy też z zimna.


Rosja rodem z RPO ma nam do zaoferowania to wszystko, co serwowała w całej swojej historii swoim obywatelom i wszystkim, do których zawędrowała z mniej lub bardziej bratnią pomocą. A do tego mutacje w najróżniejszych odmianach. Zapewniam Was – jest z kim się bić!


____________________
* No cóż... jest pewien problem. Otóż pliki z rozdziałami o Rosji są w redakcji, a mnie tam nie ma. I... nie jestem w stanie podać nazwiska prezydenta-imperatora, bo go zwyczajnie nie pamiętam. Sorry!


Ku chwale Odrodzonej!

Thursday, December 13, 2007

O czym śpiewa cyborg?

Pierwszą myślą, jaka pojawiła się, gdy wyobraziłem sobie żołnierzy Techrzeszy, było: potężne, humanoidalne maszyny, przerażające roboty z wronami na hełmach, nieludzkie, stechnicyzowane konstrukty robiące miazgę z przeciwników. Taki Moloch w ciuszkach Wehrmachtu czy innej Bundeswehry.

Ale wkrótce okazało się, że proste skopiowanie neuroshimowego Molocha nie tylko nie jest takie fajne, ale wręcz obcina całą masę świetnych, erpeowych patentów (i to nie tylko dlatego, że coś, co już było, nigdy nie jest takie fajne jak rzecz nowa). Już piszę, dlaczego:

- robot nie spanikuje, robota nie przestraszysz, robot nie ma morale; a gdy gramy w wojnę, chcemy widzieć wroga uciekającego, chcemy czuć tryumf i widzieć go skulonego, na kolanach… choćby tylko na chwilę, po jednym ataku.

- robot nie krwawi, nie błaga o to, by go dobić, nie przekazuje listów do mamy; a to wszystko chciałbym zobaczyć swoim bohaterem gry wojennej

- robot ma program i zawsze jest wrogiem; wojna tymczasem ma takie momenty, kiedy wrogi żołnierz przestaje być przeciwnikiem, kiedy na powrót widać w nim takiego samego człowieka, jak w sojuszniku. Kiedy okoliczności usuwają to, co dzieli. Kiedy trzeba stanąć ramię w ramię, albo zwyczajnie się dogadać.

- z robotami nie da się dogadać, przekupić, przechytrzyć; a wojna to szmuglerka, to wykorzystywanie słabości, albo przeciwnie – dobroci . To – prócz krwi i nienawiści – także litość i zwykła przyzwoitość. Z robotem nie przehandlujemy galonu wódki w zamian za benzynę, robota nie przekupimy ani nie uwiedziemy. A co to za wojna, w której nie da się owinąć wokół palca wrogiej pani oficer albo poflirtować ze szpiegiem-femme fatale?

Jeśli RPO ma być fajną grą militarną, przeciwnik nie może być monolitem, siłą zupełnie obcą. Musi być możliwość nawiązania z nim kontaktu, interakcji. Wreszcie – już od strony samej gry – musi mieć możliwość wprowadzenia wątków z filmów wojennych, na których – najkrócej mówiąc - do wroga nie zawsze się strzela.

Dlatego też żołnierz Techrzeszy, taki standardowy piechur, powiedzmy grenadier, to owszem, cyborg. Ale zazwyczaj oznacza to, że jego ciało jest wspomagane wszczepami, lecz umysł ludzki; choć uczestniczy w wirtualnym świecie „nur für Deutche”, pozostaje jednak autonomiczną jednostką ludzką ze swoim bagażem emocji, myśli i doświadczeń.

Jedynie czasem natrafić można na tych, którzy całkowicie podporządkowali swoje umysły Kaiserowi, którzy stali się jego częścią. Na jednostki specjalne, złożone wyłącznie z maszyn. To jednak elita, ciężka kawaleria, bicz boży…

Dlatego też niemieckie cyborgi organizują spotkanie wigilijne, chodzą na dziewczynki i żłopią piwo. No i oczywiście śpiewają podczas przemarszów. A co?

Jeśli są z jednostki pancernej, to na przykład to ;) :

Ob's stürmt oder schneit,
Ob die Sonne uns lacht,
Der Tag glühend heiß
Oder eiskalt die Nacht.
Bestaubt sind die Gesichter,
Doch froh ist unser Sinn,
Ist unser Sinn;
Es braust unser Panzer
Im Sturmwind dahin.


Moje bardzo luźne tłumaczenie:

Czy burza, czy śnieg,

Czy słońce śmieje się,

Upalny dzień

Albo lodowata noc

Kurz mamy na twarzach

Lecz radość w sercach jest

Bo pędzi nasz czołg

Wichurze wbrew!



Ku chwale Odrodzonej!

Wednesday, December 5, 2007

Starcie tytanów - opowiadanie

Zapraszam do lektury opowiadanka Marcina Korzenieckiego opisującego niecodzienne wydarzenie na wschodzie...

STARCIE TYTANÓW



Janek, klucząc między drzewami, dotarł wreszcie do podnóża góry. Miał tu swoją kryjówkę na trudno dostępnej półce skalnej. Góra Zborów nieraz udzielała schronienia polskim partyzantom. Chłopak musiał uciekać z pobliskich Kostkowic, jak tylko dowiedział się o nadchodzących Rosjanach. Ledwie zdążył. Żołnierze imperium przetrząsali każdy dom we wsi. Dobrze, że chłopak cały rynsztunek trzymał w lesie.

Wdrapał się po skałach do niszy ukrytej wysoko za załomem skalnym. Jeśli nie będzie palił ognia, nikt go tu nie znajdzie, za to on ma dobry widok na okolicę. Z niepokojem spojrzał na północny zachód. Szosą od Żarek jechała kolumna samochodów pancernych. Chłopak znał pomruk tych silników. Co robiła Rzesza w tej okolicy?!

Prędzej czy później natkną się na Rosjan i wybuchnie regularna bitwa. Janek sięgnął po nadajnik satelitarny, ale zaraz się powstrzymał. Nie miał żadnych urządzeń do szyfrowania, a słyszał, że niemieccy zwiadowcy zostali wyposażeni we wszczepy przechwytujące i zakłócające sygnały.

Nie warto ryzykować.

Nagle od strony Kostkowic dał się słyszeć krzyk i szum. Rosjanie podpalili kilka domów, a potem bezwładną kupą ruszyli w las. Jasne punkty pochodni wyraźnie zbliżały się w stronę góry. Tymczasem na szosie, w okolicach Podlesic, zatrzymały się samochody i zaczęły z nich wyskakiwać cienie również zagłębiające się między drzewa. Janek przestraszył się nie na żarty. Najwyraźniej do bitwy dojdzie właśnie na górze Zborów. Siedział zdenerwowany, zastanawiając się, co robić. Jedynym rozsądnym wyjściem jakie mu zostało, to dobrze się ukryć.

Do niecki pod kryjówką chłopaka wkroczyli pierwsi żołnierze mateczki Rosji. Przygarbieni, pomagający sobie w chodzeniu rękami, bardziej przypominali szympansy niż ludzi. Rozproszyli się po okolicy, zaglądając każdy kąt. Na szczęście nie wspinali się na wyższe partie skał. Janek słyszał, że w laboratoriach czerwonej gwiazdy tworzono hybrydy, mieszając geny ludzkie ze zwierzęcymi. Zaczynał wierzyć opowieściom.

Za zwiadem wkroczył oddział przerośniętych ochroniarzy. Każdy wyglądał jak góra mięśni i futra. Wnieśli w lektyce grubego Rosjanina. Wódz leniwie pociągał z butelki, od czasu do czasu zaciągając się cygarem. W lesie wyraźnie było słychać pozostałe jednostki zabezpieczające teren.

Z drugiej strony na polanę wkroczył oddział Niemców, błyskawicznie zajmując najlepiej osłonięte pozycje. Żołnierze zwiadu, zmieniając i skalując soczewki, przeczesywali teren. Po chwili do niecki wbiegł kolejny oddział cyborgów. Ustawili się w szpaler, mierząc dookoła z tytanowych Mauserów. Środkiem przeszedł wysoki blondyn. Władczym wzrokiem omiótł okolicę, zatrzymał wzrok na wodzu mutantów. Niemiec lekko skinął głową.

-Sasza.

-Jurgen – odpowiedział Rosjanin, podnosząc butelkę.

Stała się rzecz dziwna: przedstawiciele największych mocarstw, zamiast rozpocząć walkę, rozproszyli się po terenie, zostawiając pusty plac na środku. Żołnierze obcych armii wymieszali się i rozsiedli pod skałami. Mutanci dzielili się wódką z cyborgami.

Janek żałował, że nie może tego rejestrować. Od strony lasu rozległ się ryk, spomiędzy drzew wybiegł ciemny kształt. Cztery łapy zakończone szponami, zmierzwione futro, wydłużony pysk i kły zdolne kruszyć kości. Pół człowiek, pół niedźwiedź stanął na tylnych łapach i zaryczał.

W odpowiedzi zadrżała ziemia. Z przeciwnej strony na plac wkroczył potężny cyborg. Jego nogi miały przestawne stawy, siłowniki hydrauliczne pracowały niemal bezgłośnie, gdy maszyna się poruszała. Ramiona zakończone chwytnymi kleszczami cięły powietrze. Na szczycie opancerzonego korpusu tkwiła ludzka głowa. Prawie ludzka, bo zniekształcona plątaniną wystających przewodów i wszczepów.

Dwie istoty stanęły naprzeciwko siebie. Pół ludzka i pół mechaniczna. Jedna z wypaloną w futrze gwiazdą, druga z cybernetycznym jastrzębiem na pancerzu. Powietrze zgęstniało, kiedy runęli na siebie.

Przez następną godzinę Janek oglądał najbardziej krwawy spektakl w życiu. Cyborg z mechaniczną precyzją wymierzał ciosy we wrażliwe punkty przeciwnika. Mutant działał instynktownie, koncentrował się na ataku, przyjmując z podziwu godną wytrwałością ciosy przeciwnika. Publiczność reagowała żywo. Rosjanie krzyczeli, wyli, skowyczeli. Niemcy co chwila zrywali się, by oddać salut, lub strzelali krótkimi seriami w niebo. Po godzinie emocje wyraźnie opadły. Pół niedźwiedź miał mocno skrwawione futro i powłóczył paskudnie wykręconą łapą. Cyborgowi brakowało koordynacji w ruchach. Oderwany pancerz leżał w pyle, pozrywane przewody razem z wnętrznościami wylewały się z jamy brzusznej. Oba monstra zwarły się w ostatnim uścisku i poległy.

Hałasy ucichły, wrogie oddziały zabrały swych gladiatorów i na powrót stanęły po obu stronach placu.

Zniknął entuzjazm, wróciła czujność.

-Do zobaczenia, Sasza – blondyn uniósł dłoń.

-Za miesiąc – skinął Rosjanin.

Godzinę później nie było śladu ani po czerwonych, ani po czarnych. Janek wczołgał się głębiej do kryjówki i legł na prowizorycznym posłaniu. Odczeka kilka dni i ruszy lasami do Zawiercia. Założył ręce za głowę i zaczął się zastanawiać, jak wykorzystać to, co zobaczył, dla dobra Rzeczypospolitej.

A był pewien, że nabytą wiedzę da się wykorzystać.



Marcin Korzeniecki